Falenica – Pierwsze biegowe rozczarowanie

IMG_8167Niesiony euforią biegową zapisałem się na biegi górskie w Falenicy. Do wyboru było jedno, dwa lub trzy kółka. Ja oczywiście, nie wiedząc co mnie czeka na miejscu, wybrałem trzy. Mało tego… zadeklarowałem czas poniżej 48 minut. Dopiero koledzy podczas czwartkowego BNT uświadomili mi, że chyba przesadziłem z oceną swoich możliwości. Na każdym kółku przewyższenie 85 metrowe w postaci siedmiu czy ośmiu podbiegów. Do tego trasa nie utwardzona tylko bardzo dużo piachu i korzeni. Wtedy zrozumiałem, że te 48 minut to była przesada.

Na starcie stawiłem się z Ewą, która jest moją wierną kibicką, a dodatkowo zawsze dzielnie fotografuje moje wyczyny oraz z Kamilą, która rozsądnie zapisała się na jedno kółko. W imprezie startowało też kilka osób z naszej grupy „Biegam na Tarchominie”. Początek nie był zły. Pierwsze kilka podbiegów poszło dość sprawnie i wierzyłem, że to może się udać. Pierwsze chwile zwątpienia miałem pod koniec pierwszego kółka (3 km). Wtedy już rozważałem zejście z trasy i poddanie się. Na szczęście dałem radę przezwyciężyć kryzys i ruszyłem na drugą turę. Od tego momentu każdy podbieg odczuwałem jakbym pokonywał go na oparach. Potem zbieg w dół i werwa wracała. Niestety koło 4-5 km, na którymś z podbiegów podjąłem decyzję, że po tym kółku schodzę z trasy. Na samej końcówce drugiego kółka, mimo dopingu Ewy i Kuby, który wspierał wszystkich BNT-owiczów, poddałem się. Zakończyłem drugie koło i zszedłem z trasy. Czas miałem całkiem dobry, bo wyszło nie wiele ponad 32 minuty. Przegrałem te zawody psychicznie. Tak mocno wmówiłem sobie podczas tego drugiego kółka, że po nim kończę, że nie było mowy bym zrobił inaczej. Zaraz po zejściu z trasy i odsapnięciu, dosłownie 2-3 minuty, zacząłem strasznie żałować, że zszedłem. Uświadomiłem sobie, że wystarczyło lekko zwolnić i na 100% dałbym radę ukończyć bieg. Nie wyrobiłbym się może w czasie 48 minut, ale w okolicach 50-52 minuty bym dobiegł. Niestety mądry polak po szkodzie. Teraz mam straszliwy niedosyt i czuję się kompletnie przegrany. Najgorsze co może być to poddać się kompletnie. Dobiec do mety choćby ze słabym czasem to jest prawdziwa siła… ja niestety uległem samemu sobie. Teraz mam za to mocne postanowienie by w kolejnych falenickich biegach nie dać takiej plamy i ukończyć 3 kółka choćby miało to trwać 60 minut.

Mój pierwszy czwartek z BNT

Po dwóch wtorkowych treningach, które były organizowane wspólnie przez Pobiegani.pl i Biegam na Tarchominie udało mi się przybyć na czwartkowy trening. Czwartkowe treningi organizowane są już tylko przez Biegam na Tarchominie, ale cieszą się większym zainteresowaniem niż te wtorkowe i przybywa na nie więcej biegaczy. Tym razem było nas sporo, bo około 20 osób. Jako że było to spotkanie tuż przed świętami zaczęło się od niespodzianki. „Kierownik” całego wydarzenia przyniósł pyszne pierniczki autorstwa swojej żony, która również należy do BNT. Po posileniu się ciastkami i wykonaniu pamiątkowego zdjęcia ruszyliśmy truchtem w kierunku mostu „Północnego”. Na miejscu zaplanowany był trening podbiegów na schodach. Kilka serii w górę i w dół i wszyscy czuliśmy już w nogach, że mięśnie dostały ostrą zaprawę. Wraz z nami była Ewa, która była naszym fotografem i dzięki niej mamy sporą galerię dokumentującą ten trening. Zdjęcia do obejrzenia tutaj. Po wycisku na schodach potruchtaliśmy do naszego punktu zbiorczego pod pocztą na Nowodworach. Tam jeszcze kilka zdjęć i koniec spotkania. Kolejne spotkanie planowane na drugi dzień świąt. Czekamy z niecierpliwością.

Pobiegani.pl i podbiegi pod most

pobiegani_2Po zeszłotygodniowych interwałach, na które poszedłem ze stanem podgorączkowym, cały tydzień spędziłem w łóżku. Wygrzewając się wypełniałem swoje zawodowe obowiązki zdalnie. Jak dobrze, że tak się da:) Nadszedł jednak kolejny wtorek i nie pozostawało nic innego jak wyskoczyć spod ciepłej pierzynki i udać się na trening. Zdrowie już było na tyle odbudowane, że postanowiłem zaryzykować. Na miejscu okazało się, że nasz trener też chory i nie da rady nas poprowadzić… nie dał jednak plamy i przywiózł kolegę, który go zastąpił i to w 100%… dał nam wycisk większy niż poprzednie interwały:)

Początek treningu taki sam jak tydzień wcześniej. Najpierw trucht na miejsce docelowe (chociaż dziewczyny trochę oponowały po drodze, że ten trucht to taki nie do końca trucht:) ), potem lekka rozgrzewka na miejscu i przejście do treningu zasadniczego. W tym tygodniu trening zasadniczy polegał na podbiegach pod most. Dwie serie po 3 razy. Podbieg miał długość około 200 metrów i nie był może jakoś bardzo stromy, ale jednak trochę się go czuło. Zasada była taka, że każdy bieg z serii powinien być trochę szybszy od poprzedniego. Po wbiegnięciu było 50 metrów powrotu idąc, a reszta leciutkim truchtem. Wszyscy podzieliliśmy się mniej więcej według tempa na grupki i wbiegaliśmy w takich właśnie na górę. Dwie serie poszły dość sprawnie, a na koniec trener zarządził jeszcze jedno wbiegnięcie, ale już tylko dla chętnych, całą mocą. Raz a porządnie. Większość oczywiście nie odpuściła i zaliczyła ten bonusowy podbieg.

Po wszystkim potruchtaliśmy, jak zawsze, pod pocztę, która jest naszym punktem spotkań. Tam lekkie rozciąganie, pamiątkowe zdjęcie, do którego tym razem wykorzystaliśmy renifera:) Teraz niestety zapowiada się dłuższa przerwa od wtorkowych treningów, bo a to wigilia, a to Sylwester… i tak trzeba czekać na nowy rok, by znów dostać wycisk od Pobieganych:)

Zdjęcie dzięki uprzejmości: Pobiegani.pl

Pierwszy trening w grupie

Biegam na Tarchominie i Pobiegani.plOd dłuższego czasu obserwowałem na Facebook’u grupkę zapaleńców, którzy działają pod nazwą „Biegam na Tarchominie”. Spotykają się w każdy czwartek, by razem pobiegać, a dodatkowo trenują we wtorki wraz z Pobiegani.pl. Nigdy nie mogłem się zebrać żeby do nich dołączyć, bo a to mecz w TV, a to byłem już po bieganiu i zwyczajnie mi się nie chciało. Dzisiaj jednak udało mi się zmobilizować. Było o tyle łatwiej, że umówiłem się z Kamilą, która też była bardzo pozytywnie nastawiona do wspólnych wybiegań, bo przygotowuje się do styczniowego biegu „Policz się z cukrzycą”. Spotkaliśmy się chwilę przed dwudziestą i potruchtaliśmy w wyznaczone miejsce spotkania z grupą. Na miejscu zastaliśmy grupkę roześmianych zapaleńców biegania. Od razu widać było, że atmosfera podczas treningów na pewno jest sympatyczna. Chwilę poczekaliśmy jeszcze na ewentualnych spóźnialskich i pobiegliśmy za naszym trenerem na małe roztruchtanie. Po paru kilometrach zatrzymaliśmy się na placyku przy ulicy by zrobić rozgrzewkę przed głównym treningiem. Trochę wymachów, skipów itd. itp. i byliśmy zwarci i gotowi do interwałów, które miały być tego dnia głównym punktem programu. Plan był tak, że robimy 6 serii, a w każdej 2 minuty szybkiego biegu, a po nim 2 minuty delikatnego truchtu. Nigdy wcześniej nie robiłem takich interwałów, więc było to coś nowego. Do tej pory biegałem interwały w taki sposób, że co kilometr robiłem 20-30 sekund ostrego sprintu. Podzieliliśmy się na grupki, w taki sposób by dobrać się w miarę pasującym tempem no i jeszcze tak by każda grupa miała stoper, by odmierzać wymagane 2 minuty. Po sześciu seriach czułem się lepiej niż zakładałem przed startem… płuca żyły i nawet mogły jeszcze trochę pobiegać:) Gdy wszyscy ukończyli trening potruchtaliśmy w miejsce spotkania. Tam zrobiliśmy parę ćwiczeń rozciągających, potem szybka wspólna fotka, a na koniec każdy dostał jeszcze butelkę wody, by mieć energię na powrót do domu. Ogólnie atmosfera i całość spotkania bardzo fajne… na pewno nie był to mój ostatni trening razem z tą wesołą brygadą:)

Zdjęcie dzięki uprzejmości: Pobiegani.pl

XVIII Żoliborski Bieg Mikołajkowy

xviii_zoliborski_bieg_mikolajkowy_2013_01Największe obawy przed tym biegiem dotyczyły pogody. Na szczęście okazało się, że nie było tak źle jak mogło:) Było co prawda zimno i mokro, ale na szczęście nie padało. Drugim plusem było to, że mimo opadów dzień wcześniej… to nie był to śnieg tylko deszcz. Trasa prowadziła alejkami Parku Kępa Potocka i obejmowała dwa okrążenia. Jak można było się spodziewać trasa po parku nie należała do szerokich i czasem było ciężko uniknąć zbiegania na trawę, ale na szczęście z czasem stawka się rozciągnęła i zrobiło się luźniej. Zacznijmy jednak od początku. Na bieg przyjechałem z Ewą i jej tatą, który akurat odwiedził nas w ten weekend i zdecydowanie chciał obejrzeć bieg, bo nigdy nie uczestniczył w takiej imprezie biegowej. Do startu pozostało jeszcze trochę czasu, więc postanowiłem potruchtać trochę po parku i porozciągać trochę mięśnie, by nie było niemiłych niespodzianek podczas biegu. Zbliżał się czas startu, więc udałem się w miejsce skąd mieliśmy rozpoczynać bieg.

Na starcie miłym zaskoczeniem było to, że zostaliśmy rozstawieni w strefach startowych. Strefy były następujące: poniżej 45 min, 45 – 50 min, 50 – 55 min, 55 – 60 min oraz powyżej 60 min. Do dzisiaj nie wiem czemu, ale ustawiłem się w tej drugiej czyli 45 – 50 minut. Chyba nie czułem się na tyle mocno w tym dniu by ścigać się z najlepszymi. Biegaczy na starcie zgromadziło się całkiem sporo jak na warunki trasy, bo było nas około 700 osób. Tuż po starcie coś we mnie drgnęło i pomyślałem, że trzeba nadrobić błędne rozstawienie w strefie i wykonałem około 300 metrowy sprint po trawie, wyprzedzając sporą część stawki. Myślę, że tym przyspieszeniem dołączyłem do pierwszej strefy. Jak się potem okazało to była bardzo dobra decyzja, bo nikt mnie nie blokował i nie spowalniał w czasie biegu. Bieg przypominał trochę poprzednią imprezę w Otwocku, bo podobnie jak tam nie wyprzedzało się wielu zawodników tylko raczej biegło się trzymając się kogoś przed sobą. Dopiero jak widziałem ewidentnie, że mogę biec szybciej i osoba przede mną spowalnia mnie to decydowałem się na wyprzedzenie. Zazwyczaj szukałem wtedy kogoś następnego z przodu by się go „uczepić”. W tych momentach zrozumiałem co dają treningi interwałowe. Bez większego problemu mogłem dość mocno przyspieszyć na kilkadziesiąt sekund by kogoś podgonić, a następnie spokojnie się go trzymać. Taką właśnie techniką pokonałem trasę. Podczas biegu kilkukrotnie mijałem moich kibiców (Ewę wraz z tatą). Ewa wytrwale wyczekiwała mnie z aparatem i robiła mi przy każdej okazji zdjęcia:)

xviii_zoliborski_bieg_mikolajkowy_2013_02Do mety dotarłem dość mocno zmęczony… rzekłbym, że chyba najbardziej z dotychczasowych biegów. Dlatego wiem, że nie mogę sobie nic zarzucić, bo dałem z siebie tyle ile mogłem. Po biegu jak zawsze zasłużona butelka wody, a także coś bardzo przyjemnego, po biegu w tej temperaturze – gorący barszcz. Nie wiem czy to przez to, że po biegu czy po prostu naprawdę taki był, ale wtedy sądziłem, że jest przepyszny:) Potem przyszedł wyczekiwany sms z wynikiem i okazało się, że jest kolejna życiówka. Trzeci bieg na dystansie 10 km i trzecia życiówka. Oby tak dalej! Tempo co prawda było lepsze w Otwocku, ale tam niestety dystans był o 300 metrów krótszy, więc nie ma z tego biegu wyniku na 10 km. Szkoda , bo byłby imponujący:) Mój wynik z biegu Mikołajkowego to 42:34 i lokata 93 na 660 osób, które ukończyły bieg. Bardzo udana niedziele, kolejny rekord oraz kolejny medal do powieszenia na gwoździu… tym razem medal inny niż wszystkie, bo w kształcie Mikołaja.

III Bieg Otwocki 2013

III Bieg Otwocki 2013 - rozgrzewkaGdy znalazłem w internecie informację o biegu, który odbędzie się w moim rodzinnym Otwocku to od razu podjąłem decyzję, że nie mogę go odpuścić. Na decyzję o starcie nie było dużo czasu, bo III Bieg Otwocki, o którym mowa, zaplanowany był na 17 listopada, więc zaledwie tydzień po poprzednim starcie. Bieg zapowiadał się zupełnie inaczej niż dotychczasowe z dwóch powodów. Po pierwsze trasa prowadziła leśnymi, szutrowymi drogami, a po drugie był to bieg, w porównaniu z poprzednimi, bardzo kameralny. Limit miejsc to zaledwie 300 numerów.

Do Otwocka wybrałem się z moją Ewą oraz koleżanką Kamilą. Ja miałem biegać, a dziewczyny zabrały kijki i w planach miały, prócz robienia mi zdjęć, pozwiedzanie otwockich lasów podczas spaceru nordic walking. Dotarliśmy na miejsce dużo wcześniej, więc mieliśmy sporo czasu dla siebie. Po zaparkowaniu pod stadionem, skąd miał nastąpić start oraz odebraniu pakietu startowego ruszyliśmy na rekonesans trasy. Ja spacerując, a dziewczyny zabrały swoje ukochane kijki. Po ponad godzinnym spacerze wróciliśmy pod stadion. Była to już najwyższa pora by się przebrać, zamontować chip, numer i lekko się porozgrzewać. Szczerze mówiąc to był pierwszy bieg, przed którym naprawdę się rozgrzewałem, bo do tej pory niestety lekceważyłem ten etap przygotowań do biegu. Potruchtałem trochę po bieżni oraz po płycie boiska, a następnie udałem się na linie startu. Wrażenia zupełnie inne jak na kilkutysięcznych biegach, w którym brałem udział do tej pory. Ta mała ilość rywali spotęgowała uczucie niepewności. Nie wiedziałem jak to będzie wyglądać. Na trasie wielkich biegów cały czas ktoś Cie wyprzedza oraz ciągle Ty kogoś wyprzedzasz. Jest to naturalne i nie robi wrażenia. Jak się potem okazało tu jest zupełnie inaczej. Tu nie walczy się tylko ze sobą, ale także z innymi w bezpośrednich starciach.

III Bieg Otwocki 2013Przyszedł czas startu… wystrzał i zaczęło się. Ruszyliśmy wszyscy bieżnią stadionu, kierując się w stronę bramy, którą wybiegliśmy na ulice Otwocka. Biegłem tak by nie zostać w końcówce stawki i jak okazało się po pierwszym kilometrze, zacząłem bardzo mocno, bo jego czas był poniżej 4 minut. Dla mnie nie jest to normalne tempo, bo zazwyczaj tempo w granicach 4:15-4:20 uznaje za szybki bieg. Po przebyciu dwóch kilometrów dotarliśmy do końca asfaltu i wbiegliśmy na leśne drogi. Na tym etapie biegłem za plecami dziewczyny, która trzymała ładne tempo i starałem się jej trzymać. Tak biegnąc wykręciłem swoją życiówkę na 3 km uzyskując czas poniżej 12 minut, co była dla mnie świetnym biegiem, ale zacząłem obawiać się o to czy wytrzymam takie tempo do końca. Na razie jednak było dobrze, więc parłem do przodu. Koło 4 km poczułem się na tyle mocny, że postanowiłem wyprzedzić wciąż biegnącą przede mną dziewczynę i tak też uczyniłem. Jak się potem okazało nie było to zbyt dobre, bo po pewnym czasie owa niewiasta wróciła przede mnie… mało tego. Co gorsza nadała takie tempo, że nie byłem w stanie się jej trzymać i sporo mi uciekła. Jak okazało się na mecie wyprzedziła mnie o około pół minuty. Na półmetku był punkt z napojami, z którego nie omieszkałem skorzystać. We wcześniejszych biegach tego nie robiłem, ale tutaj tempo tak dało mi się w kość, że woda była mi niezbędna. Jak minąłem już półmetek to było już „z górki”. Z każdym krokiem wiedziałem, że zbliżam się do mety. W ciągu całego biegu (prócz samego startu i kilkuset metrów za nim) wyprzedziłem lub mnie wyprzedziło zaledwie kilka osób. Cały czas biegłem z tymi samymi osobami w zasięgu wzroku i to właśnie było zupełnie czymś nowym w stosunku do poprzednich biegów. Do mety dotarłem na świetnym 38 miejscu (na 217 startujących) i z bardzo dobrym czasem 40:31. Niestety dystans biegu to niepełne 10 km tylko 9700 metrów. Teraz z perspektywy czasu żałuje, że po przekroczeniu mety nie pobiegłem jeszcze 300 metrów dalej, bo miałem tempo, które zdecydowanie dawało mi nową życiówkę na 10 km. Byłby to czas o niemalże minutę lepszy niż podczas Biegu Niepodległości. Tak dobry czas jest o tyle zaskakujący, że trasa nie była łatwa. Było kilka podbiegów, może nie bardzo mocnych, ale zawsze to spowolnienie. Dodatkowo na przekroju całej trasy było sporo piaszczystych fragmentów, gdzie buty grzązły w podłożu i biegło się ciężko. Bieg zatem uważam za bardzo udany, a radość tym większa, że w moim rodzinnym mieście. Po biegu, aby nadrobić ubytek kalorii wpadliśmy do parkowej cukierni, gdzie zjedliśmy po pysznym ciastku i rozgrzaliśmy się gorącą kawą oraz czekoladą. Tak zakończył się biegowy dzień w Otwocku.

XXV Bieg Niepodległości 2013

Miesiąc po pierwszych zawodach przyszedł czas na kolejny start. Tym razem był to XXV Bieg Niepodległości w Warszawie. Dobrze, że po pierwszym starcie opanowała mnie startowa euforia, bo gdy tylko rozpoczęły się zapisy to natychmiast dokonałem rejestracji i wpłaciłem wpisowe. Jak później się okazało gdyby nie ta euforia to mogłoby być różnie ze startem, bo limit uczestników został wyczerpany już po jednym dniu zapisów. Na szczęście udało się i mogłem po kilku dniach udać się po pakiet startowy. Na bieg zapisały się jeszcze dwie osoby ode mnie z pracy, więc startowaliśmy silną grupa. Po pakiet wybrałem się z Eweliną (która startowała także w Biegnij Warszawo) oraz z moją Ewą, która zapisała się na towarzyszący naszemu biegowi marsz nordic walking. Organizatorzy przygotowali dwa kolory koszulek – białe i czerwone… tak by biegacze podczas biegu, a głównie startu, utworzyli biało-czerwoną flagę. Ja wybrałem koszulkę białą.

Dzień startu nie był już tak stresujący jak podczas Biegnij Warszawo. Teraz już mniej więcej wiedziałem czego można się spodziewać, więc emocje były zdecydowanie mniejsze. Na start dotarliśmy wspólnie z Ewą i Eweliną, ale nie długo byliśmy razem, bo każdy startował z innej strefy. Ja dzięki nadspodziewanie dobremu wynikowi w Biegnij Warszawo załapałem się strefy drugiej co było dla mnie wielkim zaszczytem. W tym biegu nie czułem się jednak na tyle mocno by liczyć na poprawę wyniku z pierwszego startu… moje założenia były takie, że fajnie byłoby pokonać trasę w czasie poniżej 46 minut. Z takim nastawieniem czekałem na start. Przed startem podniosłości atmosferze nadało wspólne odśpiewanie hymnu państwowego. Wrażenie niesamowite gdy tyle gardeł naraz pokazuje swoją polskość. Następnie rozpoczął się start. Najpierw wystartowali zawodnicy na wózkach… chwilę po nich strefa VIP, w której biegł między innymi premier RP Donald Tusk. Potem strefa pierwsza i następnie przyszedł czas na nas… na strefę drugą. Gdy pierwsza strefa pobiegła poprowadzona nas na linie startu skąd po paru minutach wystartowaliśmy. Sygnał do startu, trucht całego tłumu w stronę bramki startowej, tuż przed nią start Endomondo i zaczęło się. Po prostu biegnę i nie skupiam się na czasie. Tym razem już nie było problemów z telefonem i dobrze słyszałem komunikaty z aplikacji. Nie zawsze wszystkie, ale ogólnie miałem świadomość jak mi idzie. Trasa była prosta i płaska… Płaska prócz dwóch podbiegów pod wiadukt, które to podbiegi, o dziwo, poszły mi nadzwyczaj gładko i wbrew oczekiwaniom zamiast tracić na nich to sporo nadrobiłem. Trasa była wyznaczona w taki sposób, że prowadziła 5km prosto, a następnie była nawrotka i 5 km powrotu tą samą trasą. Kryzys dopadł mnie około 4 km. Pomyślałem wtedy „Kurcze… jeszcze nie było nawrotki, a ja już ledwo żyję”. Na szczęście przetrwałem najgorsze i potem już było dobrze. Energii dodawały tłumy kibiców wzdłuż całej trasy. Pogoda dopisała, więc wielu warszawiaków wyszło nas wspierać i to było piękne. Ludzie wyciągali ręce by przybijać piątki i wiwatowali. Przez całą trasę nie widziałem żadnego oznaczenia kilometrów, ale jeden udało mi się przypadkiem dostrzec. Był to kilometr nr 9. To był piękny moment. Z dala było już widać metę, więc nogi niosły już same. Po przekroczeniu linii mety szybko wyłączyłem Endomondo i co prawda nie był to oficjalny czas, ale według telefonu wyglądało na to, że jest życiówka. Nie mogłem w to uwierzyć. Po chwili otrzymałem sms z oficjalnym czasem i wszystko się potwierdziło. 42 minuty i 54 sekundy… od tej chwili to mój nowy rekord życiowy na 10 km. Potem medal, napój, banan… i drugi start był już za mną. Po chwili bieg ukończyła też reszta naszej paczki. Ewa zrobiła bardzo dobry czas w swoim debiucie nordic walking… dystans marszu to 6,5 km, a Ewe pokonała trasę poniżej godziny. Brawo. Ewelina była nieco rozczarowana, bo zrobiła czas trochę gorszy niż na Biegnij Warszawo… a potem dołożył jej jeszcze Wojtek (nasz kolega z pracy), który wyprzedził ją o jedną sekundę. Każdy sportowiec dobrze wie co się wtedy czuję… zawsze można przegrać… no ale o jedną sekundę? Takie porażki najbardziej bolą. Nie pozostaje nic innego jak trzymać kciuki za Ewelinę by odegrała się podczas następnego startu:)

Nowy plecak i żel

Niedzielny poranek… idealna chwila by sprawdzić się na długim wybieganiu. Zaopatrzony w nowo nabyty plecak, w którym mogłem zabrać 2 litry picia w bukłaku oraz żel, które trzeba zacząć testować przed planowym startem w maratonie, mogłem wyruszyć. Plan zakłada przebieżkę w tempie dość szybkim, ale nie na tyle by mieć problemy z dotarciem do domu. Z trasą za wiele nie kombinowałem… postanowiłem pobiec 15 km w jedną stronę, a następnie wrócić dokładnie tak samo. Przed startem przygotowałem sobie cały bukłak Isostara i zabrałem 1 żel zakupiony w Decathlonie. To mój pierwszy żel w życiu, więc nie przebierałem za bardzo tylko wziąłem jaki był… tak dla sprawdzenia jak to się je:) Pogoda trafiła się bardzo fajna. Około 12 stopni, pochmurno, ale nie padało. Pierwsza część dystansu upłynęła bez żadnych problemów. Tempo trzymałem trochę poniżej 5:00 min/km. Na półmetku musiałem się na chwilę zatrzymać, bo rurka od bukłaka zbuntowała się i tak podwinęła, że nic nie chciało lecieć. Szybka operacja w plecaku i można było wracać ze swobodnym dostępem do izotonika. W drodze powrotnej okazało się, że trochę przesadziłem z ubiorem i musiałem zrobić kolejny postój na zdjęcie bluzy. Potem już tempo trochę siadło… nie wiem czy to przez to przegrzanie w bluzie, czy po prostu sił brakło, ale kończyłem z tempem już trochę ponad 5:00 min/km. Wcześniej, tak koło 18 km postanowiłem spożyć żel… nie wiem czy to placebo czy faktycznie coś dało, ale poczułem zdecydowany przypływ energii na pewien czas. Może i faktycznie te żele to dobry sposób na podładowanie akumulatorów.

Cała trasa liczyła 30.34 km. Pokonałem ją w niecałe 2 godziny 35 minut. Średnie tempo 5:06 min/km. Jest to wynik, z którego jestem bardzo zadowolony. Zważywszy, że maraton to jedynie 12 km więcej to mogę zakładać, że maraton zajmie mi godzinę dłużej… a to byłby świetny czas jak na maratoński debiut. Prócz czasu bieg ten miał pokazać jak sprawuje się nowy plecak. Zdał on egzamin celująco. Lekki, dobrze dopasowany, więc kompletnie nie przeszkadzał w biegu, a natychmiastowy dostęp do napoju to coś co dla mnie jest ogromnym plusem. Na pewno na maraton zabiorę plecak i nie będę nawet rozważał opcji biegu bez niego. Co do żelu… to muszę na pewno potestować jeszcze różne inne produkty, bo po jednym ciężko się wypowiadać.

Jak nastąpił przełom

Co pomogło mi wytrwać w bieganiu? Otóż nowe buty… Od samego początku biegałem w starych… bardzo starych i już mocno zużytych butach sportowych. Nie były one za pewne przeznaczone do biegania. Były to zwykłe sportowe buty kupione dawno temu, które przez wiele lat nakopały się bardzo dużo piłki i leżały teraz gdzieś zakopane na dnie szafy. Uznałem, że to najlepsze co mam do biegania, więc w nich biegałem. Każdy bieg kończył się niemiłosiernymi bąblami na stopach… ale to takimi, że potem ciężko było mi komfortowo chodzić, bo mocno dawały się one we znaki. Kupno butów ciągle odkładałem na później, bo sądziłem, że co tam może zmienić but… But jak but. Pewnie będzie trochę wygodniejszy, ale na moje delikatne, jak sądziłem, stopy i tak nic nie pomoże. Po zapisaniu się na Biegnij Warszawo 2013 uznałem, że trochę głupio będzie lecieć w butach, z których wystaje gąbka:) Stało się… trzeba udać się do jakiegoś sklepu i nabyć drogą kupna nowe buty. Narodziło się pytanie jakie? Czy w ogóle ma znaczenie jakie buty się kupi? Pewnie tak… Na szczęście trafiłem do sklepu, w którym była profesjonalna obsługa, a do tego odpowiednie oprzyrządowanie by sprawdzić jaki rodzaj stopy posiadam. Okazało się, że moja stopa jest neutralna, więc mam spory wybór obuwia. Mając już tę informację oraz podaną przeze mnie kwotę jaką planuję wydać na buty Pan sprzedawca pokazał mi kilka par, które potestowałem truchtając po sklepie. Od razu przypadły mi do gustu buty Nike Pegasus+ 30 i właśnie je nabyłem. Jak tylko założyłem je w sklepie pomyślałem… „Jak ja mogłem biegać w tamtych starych butach…” nawet nie przypuszczałem, że inny but na nodze robi taką różnicę. Genialna sprężystość. Nie mogłem się doczekać chwili kiedy pójdę na pierwszy bieg i przetestuję nowy nabytek. Wraz  z butami kupiłem też dwie pary skarpetek biegowych i tutaj też od razu poczułem różnicę między skarpetką biegową, a zwykłą bawełnianą. Komfort biegu nieporównywalny… nic nie uwiera, nic się nie ściąga… po prostu bajka. Pierwszy bieg w nowych butach i od razu poprawiony rekord życiowy na 5 km… drugi bieg i poprawiony rekord na 10 km. Niech nikt nie mówi, że dobre buty nie pomagają:) No i najważniejsze… po dziś dzień nie mam najmniejszych problemów z bąblami po biegu. Na podstawie tych doświadczeń wiem jedno. Nie warto męczyć się w złym obuwiu… nie warto oszczędzać na wygodzie biegu, bo to naprawdę na zdrowie nie wychodzi.

Później na fali euforii związanej ze sprzętem do biegania kupiłem jeszcze opaskę na głowę, komin na szyję żeby jakoś przetrwać chłodne dni oraz plecak z bukłakiem na dłuższe wybiegania. Z plecaka także jestem bardzo zadowolony… Jest niewielki, nie przeszkadza w czasie biegu, a 2 litry płynu dostępnego cały czas podczas treningu to jest coś pięknego:)

Sprawdzian półmaratoński

Tydzień po moim pierwszym oficjalnym starcie postanowiłem sprawdzić na co mnie stać na dystansie półmaratony. Wstałem w niedziele rano około 7.00. Ubrałem się i wyszedłem biegać. Moim problemem zawsze było to, że nie czuję tempa jakim biegnę. Tak też było tym razem. Po pierwszych czterech kilometrach, które pokonałem w tempie około 4:46 stwierdziłem, że muszę trochę zwolnić, bo nie dam rady w takim tempie pokonać aż 21 km. Tak też zrobiłem… piąty kilometr pokonałem już w tempie 5:09. Niestety jak się za chwilę okazało moje mocne postanowienie zwolnienia na tym się skończyło i wróciłem do swojego tempa. Potem jak analizowałem bieg na komputerze to przyczyna wolniejszego biegu na piątym kilometrze była oczywista. Po prostu był tam podbieg na most:) Całą trasę trzymałem już potem w miarę równe tempo, a nawet biegło mi się tak dobrze, że druga część dystansu poszła mi szybciej niż pierwsza. Sprawdzian półmaratoński okazał się bardzo udany, bo jak na moje małe biegowe doświadczenie to czas jaki uzyskałem (1:41:09) uważam za bardzo dobry. Średnie tempo kilometra to 4:48, więc nie jest to zły wynik. Wtedy narodził się plan by na wiosnę wystartować w Półmaratonie Warszawskim. Przed tym biegiem moje założenia, że „gdy kiedyś będę biegł półmaraton…” były takie, by pokonać go poniżej dwóch godzin. Teraz natomiast, bo jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia, chcę zejść poniżej 1:40:00. Mam nadzieję, że się uda. Trzymajcie kciuki w marcu:)