Pierwszy trening w grupie

Biegam na Tarchominie i Pobiegani.plOd dłuższego czasu obserwowałem na Facebook’u grupkę zapaleńców, którzy działają pod nazwą „Biegam na Tarchominie”. Spotykają się w każdy czwartek, by razem pobiegać, a dodatkowo trenują we wtorki wraz z Pobiegani.pl. Nigdy nie mogłem się zebrać żeby do nich dołączyć, bo a to mecz w TV, a to byłem już po bieganiu i zwyczajnie mi się nie chciało. Dzisiaj jednak udało mi się zmobilizować. Było o tyle łatwiej, że umówiłem się z Kamilą, która też była bardzo pozytywnie nastawiona do wspólnych wybiegań, bo przygotowuje się do styczniowego biegu „Policz się z cukrzycą”. Spotkaliśmy się chwilę przed dwudziestą i potruchtaliśmy w wyznaczone miejsce spotkania z grupą. Na miejscu zastaliśmy grupkę roześmianych zapaleńców biegania. Od razu widać było, że atmosfera podczas treningów na pewno jest sympatyczna. Chwilę poczekaliśmy jeszcze na ewentualnych spóźnialskich i pobiegliśmy za naszym trenerem na małe roztruchtanie. Po paru kilometrach zatrzymaliśmy się na placyku przy ulicy by zrobić rozgrzewkę przed głównym treningiem. Trochę wymachów, skipów itd. itp. i byliśmy zwarci i gotowi do interwałów, które miały być tego dnia głównym punktem programu. Plan był tak, że robimy 6 serii, a w każdej 2 minuty szybkiego biegu, a po nim 2 minuty delikatnego truchtu. Nigdy wcześniej nie robiłem takich interwałów, więc było to coś nowego. Do tej pory biegałem interwały w taki sposób, że co kilometr robiłem 20-30 sekund ostrego sprintu. Podzieliliśmy się na grupki, w taki sposób by dobrać się w miarę pasującym tempem no i jeszcze tak by każda grupa miała stoper, by odmierzać wymagane 2 minuty. Po sześciu seriach czułem się lepiej niż zakładałem przed startem… płuca żyły i nawet mogły jeszcze trochę pobiegać:) Gdy wszyscy ukończyli trening potruchtaliśmy w miejsce spotkania. Tam zrobiliśmy parę ćwiczeń rozciągających, potem szybka wspólna fotka, a na koniec każdy dostał jeszcze butelkę wody, by mieć energię na powrót do domu. Ogólnie atmosfera i całość spotkania bardzo fajne… na pewno nie był to mój ostatni trening razem z tą wesołą brygadą:)

Zdjęcie dzięki uprzejmości: Pobiegani.pl

Nowy plecak i żel

Niedzielny poranek… idealna chwila by sprawdzić się na długim wybieganiu. Zaopatrzony w nowo nabyty plecak, w którym mogłem zabrać 2 litry picia w bukłaku oraz żel, które trzeba zacząć testować przed planowym startem w maratonie, mogłem wyruszyć. Plan zakłada przebieżkę w tempie dość szybkim, ale nie na tyle by mieć problemy z dotarciem do domu. Z trasą za wiele nie kombinowałem… postanowiłem pobiec 15 km w jedną stronę, a następnie wrócić dokładnie tak samo. Przed startem przygotowałem sobie cały bukłak Isostara i zabrałem 1 żel zakupiony w Decathlonie. To mój pierwszy żel w życiu, więc nie przebierałem za bardzo tylko wziąłem jaki był… tak dla sprawdzenia jak to się je:) Pogoda trafiła się bardzo fajna. Około 12 stopni, pochmurno, ale nie padało. Pierwsza część dystansu upłynęła bez żadnych problemów. Tempo trzymałem trochę poniżej 5:00 min/km. Na półmetku musiałem się na chwilę zatrzymać, bo rurka od bukłaka zbuntowała się i tak podwinęła, że nic nie chciało lecieć. Szybka operacja w plecaku i można było wracać ze swobodnym dostępem do izotonika. W drodze powrotnej okazało się, że trochę przesadziłem z ubiorem i musiałem zrobić kolejny postój na zdjęcie bluzy. Potem już tempo trochę siadło… nie wiem czy to przez to przegrzanie w bluzie, czy po prostu sił brakło, ale kończyłem z tempem już trochę ponad 5:00 min/km. Wcześniej, tak koło 18 km postanowiłem spożyć żel… nie wiem czy to placebo czy faktycznie coś dało, ale poczułem zdecydowany przypływ energii na pewien czas. Może i faktycznie te żele to dobry sposób na podładowanie akumulatorów.

Cała trasa liczyła 30.34 km. Pokonałem ją w niecałe 2 godziny 35 minut. Średnie tempo 5:06 min/km. Jest to wynik, z którego jestem bardzo zadowolony. Zważywszy, że maraton to jedynie 12 km więcej to mogę zakładać, że maraton zajmie mi godzinę dłużej… a to byłby świetny czas jak na maratoński debiut. Prócz czasu bieg ten miał pokazać jak sprawuje się nowy plecak. Zdał on egzamin celująco. Lekki, dobrze dopasowany, więc kompletnie nie przeszkadzał w biegu, a natychmiastowy dostęp do napoju to coś co dla mnie jest ogromnym plusem. Na pewno na maraton zabiorę plecak i nie będę nawet rozważał opcji biegu bez niego. Co do żelu… to muszę na pewno potestować jeszcze różne inne produkty, bo po jednym ciężko się wypowiadać.

Jak nastąpił przełom

Co pomogło mi wytrwać w bieganiu? Otóż nowe buty… Od samego początku biegałem w starych… bardzo starych i już mocno zużytych butach sportowych. Nie były one za pewne przeznaczone do biegania. Były to zwykłe sportowe buty kupione dawno temu, które przez wiele lat nakopały się bardzo dużo piłki i leżały teraz gdzieś zakopane na dnie szafy. Uznałem, że to najlepsze co mam do biegania, więc w nich biegałem. Każdy bieg kończył się niemiłosiernymi bąblami na stopach… ale to takimi, że potem ciężko było mi komfortowo chodzić, bo mocno dawały się one we znaki. Kupno butów ciągle odkładałem na później, bo sądziłem, że co tam może zmienić but… But jak but. Pewnie będzie trochę wygodniejszy, ale na moje delikatne, jak sądziłem, stopy i tak nic nie pomoże. Po zapisaniu się na Biegnij Warszawo 2013 uznałem, że trochę głupio będzie lecieć w butach, z których wystaje gąbka:) Stało się… trzeba udać się do jakiegoś sklepu i nabyć drogą kupna nowe buty. Narodziło się pytanie jakie? Czy w ogóle ma znaczenie jakie buty się kupi? Pewnie tak… Na szczęście trafiłem do sklepu, w którym była profesjonalna obsługa, a do tego odpowiednie oprzyrządowanie by sprawdzić jaki rodzaj stopy posiadam. Okazało się, że moja stopa jest neutralna, więc mam spory wybór obuwia. Mając już tę informację oraz podaną przeze mnie kwotę jaką planuję wydać na buty Pan sprzedawca pokazał mi kilka par, które potestowałem truchtając po sklepie. Od razu przypadły mi do gustu buty Nike Pegasus+ 30 i właśnie je nabyłem. Jak tylko założyłem je w sklepie pomyślałem… „Jak ja mogłem biegać w tamtych starych butach…” nawet nie przypuszczałem, że inny but na nodze robi taką różnicę. Genialna sprężystość. Nie mogłem się doczekać chwili kiedy pójdę na pierwszy bieg i przetestuję nowy nabytek. Wraz  z butami kupiłem też dwie pary skarpetek biegowych i tutaj też od razu poczułem różnicę między skarpetką biegową, a zwykłą bawełnianą. Komfort biegu nieporównywalny… nic nie uwiera, nic się nie ściąga… po prostu bajka. Pierwszy bieg w nowych butach i od razu poprawiony rekord życiowy na 5 km… drugi bieg i poprawiony rekord na 10 km. Niech nikt nie mówi, że dobre buty nie pomagają:) No i najważniejsze… po dziś dzień nie mam najmniejszych problemów z bąblami po biegu. Na podstawie tych doświadczeń wiem jedno. Nie warto męczyć się w złym obuwiu… nie warto oszczędzać na wygodzie biegu, bo to naprawdę na zdrowie nie wychodzi.

Później na fali euforii związanej ze sprzętem do biegania kupiłem jeszcze opaskę na głowę, komin na szyję żeby jakoś przetrwać chłodne dni oraz plecak z bukłakiem na dłuższe wybiegania. Z plecaka także jestem bardzo zadowolony… Jest niewielki, nie przeszkadza w czasie biegu, a 2 litry płynu dostępnego cały czas podczas treningu to jest coś pięknego:)

Sprawdzian półmaratoński

Tydzień po moim pierwszym oficjalnym starcie postanowiłem sprawdzić na co mnie stać na dystansie półmaratony. Wstałem w niedziele rano około 7.00. Ubrałem się i wyszedłem biegać. Moim problemem zawsze było to, że nie czuję tempa jakim biegnę. Tak też było tym razem. Po pierwszych czterech kilometrach, które pokonałem w tempie około 4:46 stwierdziłem, że muszę trochę zwolnić, bo nie dam rady w takim tempie pokonać aż 21 km. Tak też zrobiłem… piąty kilometr pokonałem już w tempie 5:09. Niestety jak się za chwilę okazało moje mocne postanowienie zwolnienia na tym się skończyło i wróciłem do swojego tempa. Potem jak analizowałem bieg na komputerze to przyczyna wolniejszego biegu na piątym kilometrze była oczywista. Po prostu był tam podbieg na most:) Całą trasę trzymałem już potem w miarę równe tempo, a nawet biegło mi się tak dobrze, że druga część dystansu poszła mi szybciej niż pierwsza. Sprawdzian półmaratoński okazał się bardzo udany, bo jak na moje małe biegowe doświadczenie to czas jaki uzyskałem (1:41:09) uważam za bardzo dobry. Średnie tempo kilometra to 4:48, więc nie jest to zły wynik. Wtedy narodził się plan by na wiosnę wystartować w Półmaratonie Warszawskim. Przed tym biegiem moje założenia, że „gdy kiedyś będę biegł półmaraton…” były takie, by pokonać go poniżej dwóch godzin. Teraz natomiast, bo jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia, chcę zejść poniżej 1:40:00. Mam nadzieję, że się uda. Trzymajcie kciuki w marcu:)

Podejście trzecie

Po zimie udało mi się wziąć za bieganie ponownie. Pierwszy bieg był już pod koniec marca i ten właśnie moment można uznać za trzecie podejście do biegania. Biegałem nie do końca regularnie, ale początek był niezły. Trwało to w tej formie do połowy września kiedy to zacząłem biegać już bardziej regularnie. Częstotliwość trzymała się na poziomie 2-3 biegi w tygodniu. Mniej więcej w tym okresie postanowiłem zapisać się na mój pierwszy oficjalny bieg. Padło na Biegnij Warszawo 2013. Od października częstotliwość treningów wzrosła jeszcze bardziej osiągając 3 biegi w tygodniu. Zaraz po pierwszym zdobytym medalu zapisałem się na drugi bieg, którym był XXV Bieg Niepodległości. Treningi zostały jeszcze bardziej wzmożone gdy pod koniec października zakiełkował mi w głowie pomysł dość szalony, ale czemu nie stawiać sobie poprzeczki wysoko? Stwierdziłem, że na wiosnę przebiegnę Półmaraton Warszawski (w marcu), a 2 tygodnie po nim Orlen Warsaw Marathon. Jak na pierwszy start na tych dystansach wydaje się to być dość mocne wyzwanie… motywacja zatem do treningów zimą będzie wielka. Gdy tylko postawiłem sobie ten cel postanowiłem znaleźć jakiś plan treningowy, który w pół roku przygotuje mnie do maratonu. Ze znalezieniem planu nie było problemu. Wprowadziłem sobie każdy z dni treningowych do kalendarza w telefonie i jak na razie trwam w reżimie treningowym. Początek listopada to start we wspomnianym XXV Biegu Niepodległości, a tydzień po nim wybrałem się do mojego rodzinnego miasta na III Bieg Otwocki. Forma z upływem czasu stabilizowała się, więc postanowiłem wpleść w plan treningowy jeszcze jeden bieg, którym był XVIII Żoliborski Bieg Mikołajkowy. Tak właśnie wyglądało trzecie podejście do biegania, które jak dotąd trwa i ma się bardzo dobrze.

Drugie podejście

Po dwóch miesiącach od pierwszego podejścia, które nie było zbyt obfite w biegi, zrobiłem drugie podejście. Tym razem wreszcie udało się zacząć naprawdę. Od 10 lipca rozpocząłem regularne bieganie. Początki były ciężkie i niezbyt szybkie… tempo oscylowało w okolicach 5:30 min/km – 6:00 min/km. W tym okresie zejście ze średnią na odcinku 5 km poniżej  5:30 min/km wydawało mi się czymś dalece nieosiągalnym, a poniżej 5:00 min/km całkowicie abstrakcyjnym. Teraz z perspektywy czasu widzę, jak zmienia się postrzeganie z biegiem pokonanych kilometrów. Forma dość szybko rosła i już po około 3 tygodniach zacząłem biegać pięciokilometrowe trasy ze średnim tempem lekko poniżej 5:00 min/km. Taki namacalny progres dodawał mi wiatru w żagle. Jak to u programisty najbardziej przemawiają do mnie tabelki, liczby i wszelkiego typu statystyki. Dlatego nie wyobrażam sobie biegania bez Endomondo. Do tego stopnia, że zdarzało mi się kilkukrotnie, mając jeszcze starszy telefon, który nie zawsze łapał sygnał GPS przy słabej pogodzie, że wychodziłem na zewnątrz, włączałem Endomondo i po chwili wracałem do domu bez biegania, bo nie mogłem złapać sygnału:) Teraz na szczęście mam nowy telefon i nie ma z tym już problemu;) Regularne bieganie potrwało do połowy września. Tempo już było ustabilizowane na poziomie około 4:40 min/km – 4:50 min/km. Dystans jaki pokonywałem do było 5 km – 8 km. Mój najdłuższy bieg w tym okresie to 15 km pokonane w 1h 20” . Od połowy września zostałem pokonany przez pogodę. Było jeszcze kilka pojedynczych biegów do połowy listopada, a potem już śnieg pokonał mnie całkowicie. Tak skończyło się drugie, już konkretne podejście do biegania.

Od czego się zaczęło

Od zawsze nienawidziłem biegać bez sensu. Całe dzieciństwo spędziłem ganiając za piłką i jeżdżąc na rowerze. Do biegania jednak nigdy nie potrafiłem się przekonać. Podstawówka, liceum to lata piłki nożnej w dużym natężeniu. Rower towarzyszy mi po dziś dzień i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Lata jednak lecą, w piłkę już dawno nie gram z braku czasu, oraz chętnych ludzi do pokopania od czasu do czasu. Pewnego dnia jednak, wraz z chłopakami z pracy postanowiliśmy wybrać się na pobliskie boisko i trochę wyżyć się ganiając piłkę po asfalcie. Tak też zrobiliśmy… wybrało się nas niestety tylko sześciu, boisko okazało się przeraźliwie duże i po pięciu minutach wszyscy ledwo staliśmy na nogach, nie mówiąc już o bieganiu za piłką. To dało mi do myślenia. O ile słaba forma kolegów nie robiła na mnie wrażenia to moja niemożność pobiegania paru minut po boisku była dla mnie przerażająca. Myślę, że to był ten moment kiedy stwierdziłem, że nie można tak żyć dłużej i trzeba coś z tym zrobić. Najbardziej zdziwiło mnie to, że na rowerze jestem w stanie przejechać 100km bez jakiegoś nadzwyczajnego zmęczenia, więc jak to możliwe, że biegając umieram po paru minutach?!? Czyżby to przez mój ciut za duży brzuch?:) Przy wzroście 184cm ważyłem wtedy koło 90kg, więc optymalna waga to na pewno nie była. Tak właśnie narodziła się myśl, by spróbować się przełamać do tego od zawsze nienawidzonego sportu jakim jest bieganie. Na drugi dzień wyciągnąłem z szafy stare buty sportowe, nie było ono za pewne przeznaczone typowo do bieganie, ale wyszedłem z założenia że sportowe buty Nike nie mogą mi krzywdy zrobić. Jako miłośnik wszelkiego typu statystyk i tabelek już na pierwszy start zaopatrzyłem się w aplikację Endomondo, którą zainstalowałem w swoim telefonie i pobiegłem dumnie trzymając telefon w ręku. Pierwszy bieg… pierwsze 3,5 km ciągłego biegu… duma mnie rozpierała. Co prawda po tym dystansie pokonanym w 19 minut prawie umarłem, ale byłem pełen wigoru, by na tym nie poprzestać. Było to 12 maja 2012 roku… notabene było to w przeddzień moich 31 urodzin. Zapału starczyło mi jeszcze na trzy biegi… po czym bieganie się skończyło. Na szczęście to nie koniec historii… ale o tym niebawem:)