III Bieg Otwocki 2013

III Bieg Otwocki 2013 - rozgrzewkaGdy znalazłem w internecie informację o biegu, który odbędzie się w moim rodzinnym Otwocku to od razu podjąłem decyzję, że nie mogę go odpuścić. Na decyzję o starcie nie było dużo czasu, bo III Bieg Otwocki, o którym mowa, zaplanowany był na 17 listopada, więc zaledwie tydzień po poprzednim starcie. Bieg zapowiadał się zupełnie inaczej niż dotychczasowe z dwóch powodów. Po pierwsze trasa prowadziła leśnymi, szutrowymi drogami, a po drugie był to bieg, w porównaniu z poprzednimi, bardzo kameralny. Limit miejsc to zaledwie 300 numerów.

Do Otwocka wybrałem się z moją Ewą oraz koleżanką Kamilą. Ja miałem biegać, a dziewczyny zabrały kijki i w planach miały, prócz robienia mi zdjęć, pozwiedzanie otwockich lasów podczas spaceru nordic walking. Dotarliśmy na miejsce dużo wcześniej, więc mieliśmy sporo czasu dla siebie. Po zaparkowaniu pod stadionem, skąd miał nastąpić start oraz odebraniu pakietu startowego ruszyliśmy na rekonesans trasy. Ja spacerując, a dziewczyny zabrały swoje ukochane kijki. Po ponad godzinnym spacerze wróciliśmy pod stadion. Była to już najwyższa pora by się przebrać, zamontować chip, numer i lekko się porozgrzewać. Szczerze mówiąc to był pierwszy bieg, przed którym naprawdę się rozgrzewałem, bo do tej pory niestety lekceważyłem ten etap przygotowań do biegu. Potruchtałem trochę po bieżni oraz po płycie boiska, a następnie udałem się na linie startu. Wrażenia zupełnie inne jak na kilkutysięcznych biegach, w którym brałem udział do tej pory. Ta mała ilość rywali spotęgowała uczucie niepewności. Nie wiedziałem jak to będzie wyglądać. Na trasie wielkich biegów cały czas ktoś Cie wyprzedza oraz ciągle Ty kogoś wyprzedzasz. Jest to naturalne i nie robi wrażenia. Jak się potem okazało tu jest zupełnie inaczej. Tu nie walczy się tylko ze sobą, ale także z innymi w bezpośrednich starciach.

III Bieg Otwocki 2013Przyszedł czas startu… wystrzał i zaczęło się. Ruszyliśmy wszyscy bieżnią stadionu, kierując się w stronę bramy, którą wybiegliśmy na ulice Otwocka. Biegłem tak by nie zostać w końcówce stawki i jak okazało się po pierwszym kilometrze, zacząłem bardzo mocno, bo jego czas był poniżej 4 minut. Dla mnie nie jest to normalne tempo, bo zazwyczaj tempo w granicach 4:15-4:20 uznaje za szybki bieg. Po przebyciu dwóch kilometrów dotarliśmy do końca asfaltu i wbiegliśmy na leśne drogi. Na tym etapie biegłem za plecami dziewczyny, która trzymała ładne tempo i starałem się jej trzymać. Tak biegnąc wykręciłem swoją życiówkę na 3 km uzyskując czas poniżej 12 minut, co była dla mnie świetnym biegiem, ale zacząłem obawiać się o to czy wytrzymam takie tempo do końca. Na razie jednak było dobrze, więc parłem do przodu. Koło 4 km poczułem się na tyle mocny, że postanowiłem wyprzedzić wciąż biegnącą przede mną dziewczynę i tak też uczyniłem. Jak się potem okazało nie było to zbyt dobre, bo po pewnym czasie owa niewiasta wróciła przede mnie… mało tego. Co gorsza nadała takie tempo, że nie byłem w stanie się jej trzymać i sporo mi uciekła. Jak okazało się na mecie wyprzedziła mnie o około pół minuty. Na półmetku był punkt z napojami, z którego nie omieszkałem skorzystać. We wcześniejszych biegach tego nie robiłem, ale tutaj tempo tak dało mi się w kość, że woda była mi niezbędna. Jak minąłem już półmetek to było już „z górki”. Z każdym krokiem wiedziałem, że zbliżam się do mety. W ciągu całego biegu (prócz samego startu i kilkuset metrów za nim) wyprzedziłem lub mnie wyprzedziło zaledwie kilka osób. Cały czas biegłem z tymi samymi osobami w zasięgu wzroku i to właśnie było zupełnie czymś nowym w stosunku do poprzednich biegów. Do mety dotarłem na świetnym 38 miejscu (na 217 startujących) i z bardzo dobrym czasem 40:31. Niestety dystans biegu to niepełne 10 km tylko 9700 metrów. Teraz z perspektywy czasu żałuje, że po przekroczeniu mety nie pobiegłem jeszcze 300 metrów dalej, bo miałem tempo, które zdecydowanie dawało mi nową życiówkę na 10 km. Byłby to czas o niemalże minutę lepszy niż podczas Biegu Niepodległości. Tak dobry czas jest o tyle zaskakujący, że trasa nie była łatwa. Było kilka podbiegów, może nie bardzo mocnych, ale zawsze to spowolnienie. Dodatkowo na przekroju całej trasy było sporo piaszczystych fragmentów, gdzie buty grzązły w podłożu i biegło się ciężko. Bieg zatem uważam za bardzo udany, a radość tym większa, że w moim rodzinnym mieście. Po biegu, aby nadrobić ubytek kalorii wpadliśmy do parkowej cukierni, gdzie zjedliśmy po pysznym ciastku i rozgrzaliśmy się gorącą kawą oraz czekoladą. Tak zakończył się biegowy dzień w Otwocku.

XXV Bieg Niepodległości 2013

Miesiąc po pierwszych zawodach przyszedł czas na kolejny start. Tym razem był to XXV Bieg Niepodległości w Warszawie. Dobrze, że po pierwszym starcie opanowała mnie startowa euforia, bo gdy tylko rozpoczęły się zapisy to natychmiast dokonałem rejestracji i wpłaciłem wpisowe. Jak później się okazało gdyby nie ta euforia to mogłoby być różnie ze startem, bo limit uczestników został wyczerpany już po jednym dniu zapisów. Na szczęście udało się i mogłem po kilku dniach udać się po pakiet startowy. Na bieg zapisały się jeszcze dwie osoby ode mnie z pracy, więc startowaliśmy silną grupa. Po pakiet wybrałem się z Eweliną (która startowała także w Biegnij Warszawo) oraz z moją Ewą, która zapisała się na towarzyszący naszemu biegowi marsz nordic walking. Organizatorzy przygotowali dwa kolory koszulek – białe i czerwone… tak by biegacze podczas biegu, a głównie startu, utworzyli biało-czerwoną flagę. Ja wybrałem koszulkę białą.

Dzień startu nie był już tak stresujący jak podczas Biegnij Warszawo. Teraz już mniej więcej wiedziałem czego można się spodziewać, więc emocje były zdecydowanie mniejsze. Na start dotarliśmy wspólnie z Ewą i Eweliną, ale nie długo byliśmy razem, bo każdy startował z innej strefy. Ja dzięki nadspodziewanie dobremu wynikowi w Biegnij Warszawo załapałem się strefy drugiej co było dla mnie wielkim zaszczytem. W tym biegu nie czułem się jednak na tyle mocno by liczyć na poprawę wyniku z pierwszego startu… moje założenia były takie, że fajnie byłoby pokonać trasę w czasie poniżej 46 minut. Z takim nastawieniem czekałem na start. Przed startem podniosłości atmosferze nadało wspólne odśpiewanie hymnu państwowego. Wrażenie niesamowite gdy tyle gardeł naraz pokazuje swoją polskość. Następnie rozpoczął się start. Najpierw wystartowali zawodnicy na wózkach… chwilę po nich strefa VIP, w której biegł między innymi premier RP Donald Tusk. Potem strefa pierwsza i następnie przyszedł czas na nas… na strefę drugą. Gdy pierwsza strefa pobiegła poprowadzona nas na linie startu skąd po paru minutach wystartowaliśmy. Sygnał do startu, trucht całego tłumu w stronę bramki startowej, tuż przed nią start Endomondo i zaczęło się. Po prostu biegnę i nie skupiam się na czasie. Tym razem już nie było problemów z telefonem i dobrze słyszałem komunikaty z aplikacji. Nie zawsze wszystkie, ale ogólnie miałem świadomość jak mi idzie. Trasa była prosta i płaska… Płaska prócz dwóch podbiegów pod wiadukt, które to podbiegi, o dziwo, poszły mi nadzwyczaj gładko i wbrew oczekiwaniom zamiast tracić na nich to sporo nadrobiłem. Trasa była wyznaczona w taki sposób, że prowadziła 5km prosto, a następnie była nawrotka i 5 km powrotu tą samą trasą. Kryzys dopadł mnie około 4 km. Pomyślałem wtedy „Kurcze… jeszcze nie było nawrotki, a ja już ledwo żyję”. Na szczęście przetrwałem najgorsze i potem już było dobrze. Energii dodawały tłumy kibiców wzdłuż całej trasy. Pogoda dopisała, więc wielu warszawiaków wyszło nas wspierać i to było piękne. Ludzie wyciągali ręce by przybijać piątki i wiwatowali. Przez całą trasę nie widziałem żadnego oznaczenia kilometrów, ale jeden udało mi się przypadkiem dostrzec. Był to kilometr nr 9. To był piękny moment. Z dala było już widać metę, więc nogi niosły już same. Po przekroczeniu linii mety szybko wyłączyłem Endomondo i co prawda nie był to oficjalny czas, ale według telefonu wyglądało na to, że jest życiówka. Nie mogłem w to uwierzyć. Po chwili otrzymałem sms z oficjalnym czasem i wszystko się potwierdziło. 42 minuty i 54 sekundy… od tej chwili to mój nowy rekord życiowy na 10 km. Potem medal, napój, banan… i drugi start był już za mną. Po chwili bieg ukończyła też reszta naszej paczki. Ewa zrobiła bardzo dobry czas w swoim debiucie nordic walking… dystans marszu to 6,5 km, a Ewe pokonała trasę poniżej godziny. Brawo. Ewelina była nieco rozczarowana, bo zrobiła czas trochę gorszy niż na Biegnij Warszawo… a potem dołożył jej jeszcze Wojtek (nasz kolega z pracy), który wyprzedził ją o jedną sekundę. Każdy sportowiec dobrze wie co się wtedy czuję… zawsze można przegrać… no ale o jedną sekundę? Takie porażki najbardziej bolą. Nie pozostaje nic innego jak trzymać kciuki za Ewelinę by odegrała się podczas następnego startu:)

Nowy plecak i żel

Niedzielny poranek… idealna chwila by sprawdzić się na długim wybieganiu. Zaopatrzony w nowo nabyty plecak, w którym mogłem zabrać 2 litry picia w bukłaku oraz żel, które trzeba zacząć testować przed planowym startem w maratonie, mogłem wyruszyć. Plan zakłada przebieżkę w tempie dość szybkim, ale nie na tyle by mieć problemy z dotarciem do domu. Z trasą za wiele nie kombinowałem… postanowiłem pobiec 15 km w jedną stronę, a następnie wrócić dokładnie tak samo. Przed startem przygotowałem sobie cały bukłak Isostara i zabrałem 1 żel zakupiony w Decathlonie. To mój pierwszy żel w życiu, więc nie przebierałem za bardzo tylko wziąłem jaki był… tak dla sprawdzenia jak to się je:) Pogoda trafiła się bardzo fajna. Około 12 stopni, pochmurno, ale nie padało. Pierwsza część dystansu upłynęła bez żadnych problemów. Tempo trzymałem trochę poniżej 5:00 min/km. Na półmetku musiałem się na chwilę zatrzymać, bo rurka od bukłaka zbuntowała się i tak podwinęła, że nic nie chciało lecieć. Szybka operacja w plecaku i można było wracać ze swobodnym dostępem do izotonika. W drodze powrotnej okazało się, że trochę przesadziłem z ubiorem i musiałem zrobić kolejny postój na zdjęcie bluzy. Potem już tempo trochę siadło… nie wiem czy to przez to przegrzanie w bluzie, czy po prostu sił brakło, ale kończyłem z tempem już trochę ponad 5:00 min/km. Wcześniej, tak koło 18 km postanowiłem spożyć żel… nie wiem czy to placebo czy faktycznie coś dało, ale poczułem zdecydowany przypływ energii na pewien czas. Może i faktycznie te żele to dobry sposób na podładowanie akumulatorów.

Cała trasa liczyła 30.34 km. Pokonałem ją w niecałe 2 godziny 35 minut. Średnie tempo 5:06 min/km. Jest to wynik, z którego jestem bardzo zadowolony. Zważywszy, że maraton to jedynie 12 km więcej to mogę zakładać, że maraton zajmie mi godzinę dłużej… a to byłby świetny czas jak na maratoński debiut. Prócz czasu bieg ten miał pokazać jak sprawuje się nowy plecak. Zdał on egzamin celująco. Lekki, dobrze dopasowany, więc kompletnie nie przeszkadzał w biegu, a natychmiastowy dostęp do napoju to coś co dla mnie jest ogromnym plusem. Na pewno na maraton zabiorę plecak i nie będę nawet rozważał opcji biegu bez niego. Co do żelu… to muszę na pewno potestować jeszcze różne inne produkty, bo po jednym ciężko się wypowiadać.